Zott, Monte plus caramel sauce
Uwielbiam Monte tradycyjne, Monte Drinki i Monte Snacki. Uwielbiam sosy toffi, karmelowe, etc. Powinnam więc pokochać nowy wytwór, dostrzeżony wprawnym okiem w Biedrze. Powinnam.
Nie mogąc doczekać się spróbowania tego przypuszczalnego cuda, szybkim ruchem zdarłam wieczko, nabrałam do płuc dużą dawkę powietrza, spojrzałam w dół... What the hell is going on...?! Spodziewałam się fantazyjnych, bursztynowych wzorków, albo chociaż jakiegokolwiek brązowawego śladu, a tu... A tu tylko anemiczna bladość wierzchniej warstwy, taka sama jak w wariantach podstawowych. W zapachu również żadnej dodatkowej nuty - jest słodki, mleczno-orzechowo-czekoladowy, charakterystyczny dla Monte... Pożądanego aromatu brak.
A może skrył się między pięterkami? W pośpiechu zjadłam część jasnej, gęstej, słodkiej, pysznej, niepowtarzalnej mlecznej masy... I dotarłam do ciemnego, kakaowo-orzechowego, słodkiego, intensywnie pachnącego budyniu numer 2.
-Halloooo, soosie, gdzie jeesteeeś???
-Na dniee!
Tak. Na samiusieńkim dnie skrył się... nielepki, małokarmelowy, lekko wodnisty glut o absolutnie niewyrazisty kolorze i smaku, i prawie pozbawiony aromatu. Zjadłam po trochę z każdej części, a potem, jak to mam w zwyczaju, wymieszałam. Czy dodatek miał wtedy jakikolwiek wpływ na smak? No coż, jakiś tam miał, ale wiecie... jakiś tam... Chlip, chlip.
Liczyłam na jak zwykle pyszne monte - tu się zgadza - i na pyszny karmelowy sos, jaki dostaniemy do lodów w lodziarni - i tu się nie zgadza prawie nic.
Sama nie wiem, co mam zrobić, bo niby było smaczne, jak zwyczajne Monte, ale przecież tutaj chodziło głównie o sos, prawda?
Po dłuższym zastanowieniu uznałam, że zawartość pojemniczka zasługuje na 6.